sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 1

      Parę dni temu skończyłam osiemnastkę. Postanowiłam, że po raz pierwszy bez niczyjej zgody, wybiorę się jak każda dziewczyna w moim wieku, do baru, pubu, gdziekolwiek graliby dobrą muzykę. Miałam ochotę na porządną imprezę. Każdy ma prawo na trochę oderwania od obowiązków. W Atlancie nie grozi mi niebezpieczeństwo imprezy-porażki. Po 20.00 w atlantackich klubach po prostu lokale pękają w szwach, a ludzie czasem bawią się i na zewnątrz. Każdy znajdzie sobie miejsce, zwłaszcza że Atlanta to ogromna miejscówka.
    Zanim się ubrałam, po prostu zadzwoniłam do przyjaciółki, Sarah, czy nie ma ochoty tej nocy się trochę zabawić. Co usłyszałam w odpowiedzi? "Chciałabym, ale muszę przypilnować siostrę. Innym razem, dobrze? Wolę uniknąć niepotrzebnego opieprzu ze strony matki, że nie potrafię zająć się dzieckiem". W sumie racja. Nie chcę robić jej problemów. Myślałam, że poradzę sobie sama. Bo właściwie ludzie, dlaczego by nie? Jestem już dorosła. Ashton, brat, zawsze powtarzał "...decyzja równa się konsekwencje, zapamiętaj to, decyzja-konsekwencje". I tutaj miał słuszność. Zawsze miał słuszność.
   Wdziałam obcisłą czarną bluzkę z okrytymi plecami i rurki biodrówki, dzięki temu było mi widać kawałek brzucha wraz z pępkiem. Nigdy wcześniej się tak nie ubierałam, bo nie lubię na co dzień się afiszować z okrytymi częściami mojego ciała. Gdybym chodziła do pracy, pewnie nosiłabym unifrom, co do mnie kompletnie nie pasuje. Ale nie pracuję jakoś tam dorywczo w piekarni czy jako kelnerka. Kiedy z Ashtonem byliśmy młodsi, zostawił nas ojciec. Wtedy matka potrzebowała pomocy w utrzymaniu rodzinnego interesu. Moja rodzina specjalizowała się w wyrabianiu wszelkiego rodzaju  tworzyw sztucznych do szycia. Jednym słowem- pasmanteria. Zresztą, to nie jest tak ważne jak to, że jest coraz większe zapotrzebowanie na te materiały. Dlatego sprzedaż rośnie, a produkcja wraz z tym. Matka dużo zarabia, połowę pieniędzy odkłada na moją i Ashtona przyszłość. Nie będziemy do końca życia utrzymywali się na jej garnuszku dziergając nici i włóczki.

______________________________________________________________________


   Miałam nadzieję tylko, że kiedy już zejdę na dół, to nie natknę się na Ashton'a. Pewnie nie chciałby puszczać mnie samej do miasta o tej porze, tym bardziej do jakiekolwiek pubu, gdzie różne chodzą typki i typiary.
    Chciałam po prostu cichaczem wymknąć się z domu, by uniknąć niepotrzebnych pytań. I rzeczywiście, nie udało mi się to.
   Kiedy tylko wyjęłam białe kozaczki na obcasie z szafki na buty, usłyszałam jego głos za plecami.
-Idziesz gdzieś? - spytał jak gdyby nigdy nic, a ja zanim odwróciłam się na pięcie, ukryłam moje niezadowolenie z twarzy.
-Właściwie to... Tak. Znaczy nie. A może jednak? - spojrzałam mu bardzo szczerze w oczy, a on się zaśmiał lekko.
-A więc idziesz.
-W pewnym sensie. - zaczęłam nakładać kozaki.
-Gdzie znów?
-Szczerze? Nie będę siedzieć na dupie i gapić się w telewizor, jasne? Chcę zaszaleć. - spojrzał na mnie jakbym mówiła o jakiś niestworzonych rzeczach, po czym wyjął z kieszeni paczkę papierosów zapalając jednego po chwili. Zaciągnął się i wypuścił siwy dym z ust, przez co zaczęłam kasłać.
-Jest późno, matki nie ma, a ty w najlepsze chcesz wyjść i nie wiadomo co robić. A jeśli coś Ci się stanie? Naprawdę sądzisz, że cię wypuszczę tak samą, zupełnie samą w serce Atlanty?
-Tak, Ash, tak właśnie sądzę. Widzisz problem?
-Owszem.
-No, słucham, ale pośpiesz się, bo nie mam zamiaru tu sterczeć całą noc.
-I tak nigdzie nie wyjdziesz. - powiedział stanowczo.
-Ale Ash...
-Nie.
-A mogę chocia-
-Nie, mała. Nie wyjdziesz, nie dziś, nie sama. Nie mam czasu i ochoty latać za tobą po klubach, brzdącu.
-Nikt ci nie każe! - wybuchłam, a on zaczął się śmiać. Nienawidziłam tego jego śmiechu. Ten ton był taki władczy.
-Julie, wracaj do pokoju, idź spać albo lepiej- poucz się do matury, bo zostało ci niewiele czasu. Masz zamiar tak zaprzepaścić naukę?
-A więc teraz o nauce mowa? - podeszłam bliżej niego, a on znów się zaciągnął. 
-Odsiedziałem swoje i..
-I skończysz jak ojciec, Ashton. Skończysz tak samo jak on, bez niczego, bez środków do życia. Zostawił nas 10 lat temu, pamiętasz? Dlaczego? Już ty dobrze wiesz, nie mam zamiaru tego powtarzać, gdyż nie jest to jedna z moich ulubionych historii, ale wiesz co? Od mojej nauki się odpieprz, bo gówno wiesz. Mam prawo teraz do robienia czego tylko chcę i ty nie możesz mi tego zabronić. - zdenerwowałam się. Bardzo się zdenerwowałam. Mój brat przechodził wszelkie pojęcie.
-Wracaj do pokoju. - postanowiłam, że nie będę mu się na razie sprzeciwiać. Cała w nerwach, wróciłam na górę. Rzuciłam torbę gdzieś w kąt, nie patrząc gdzie spada i zdjęłam jednego, w połowie założonego kozaka. Usiadłam na łóżku z założonymi rękami. Co za dureń. Nienawidzę go. Nagle stał się nadopiekuńczym braciszkiem, coś okropnego. 
    Musiał minąć dobry kwadrans, żebym się uspokoiła. Ale zaraz pomyślałam, że skoro on chce tak ze mną grać, to nie pozostawia mi wyboru. Dlaczego miałabym jak zawsze się go słuchać?
  Zamknęłam pokój od środka na klucz. Związałam parę prześcieradeł, jak to zwykły robić nastolatki w typowych amerykańskich filmach, które podobnie jak ja, próbują wymknąć się niezauważone z domu. Tak przynajmniej jest w moim przypadku.
   Zwinnie przywiązałam linę z prześcieradeł do łóżka i wyrzuciłam przez okno torbę. Musiałam jeszcze tylko poczekać na wcześniej zamówioną taryfę. Minęło z 20 minut od czasu, gdy dzwoniłam. Wtedy jeszcze z zamiarem, że spokojnie wyjdę frontowymi drzwiami.
   Szczęście mi sprzyjało, bo gdy wyjrzałam przez okno, taksówka była podstawiona już pod dom. Idealnie.
   Teraz spokojnie, bez krzyku. Modliłam się tylko, żeby Ashton nic nie zauważył. Aż tak bystry nie jest, na jakiego wygląda.
   Powoli opuściłam się na linie. Zaczęłam szukać w ścianie szczeliny, gdzie mogłabym normalnie oprzeć nogę. Czułam, że cegły wykruszają mi się spod stóp. Czułam również, że wyglądam idiotycznie. Żałosny obrazek.
Spokojnie Juliet, spokojnie. Dasz radę. Spokojnie, wdech i wydech. 
-Cholera. - powiedziałam do siebie. Często prowadziłam z samą sobą monolog. Może to dlatego ludzie myślą, że jestem nieco pieprznięta? Chwila, o czym ja teraz właściwie myślę... Muszę bezpiecznie dostać się na ziemię. Jejku, jak to kosmicznie brzmi. Dosłownie.
   W końcu udało mi się, jednak nie tak, jak to przewidywałam. Nie zeskoczyłam tak elegancko jak kot na dwie nogi, za to zaliczyłam porządny upadek twarzą do gruntu. Muszę przyznać, zawsze byłam niezdarą. Nie ma dnia kiedy bym sobie nie zrobiła krzywdy. Ale jak to mówi Ash "decyzja-konsekwencje". Powinnam się tego trzymać.
   Wstałam i otrzepałam kurtkę z piachu. Wzięłam torbę i podążyłam w kierunku taksówki. A wsiadam do niej równie szybko.
-Przed siebie, wysadzi mnie gdzieś pan w pobliżu La Palmy, dobrze? - powiedziałam do taksówkarza.
-Nie ma sprawy. - zgodził się mężczyzna.

____________________________________________________________________

    Miałam poczucie winy, które wciąż wzrastało. Kiedy Ashton zauważy, że mnie nie ma, pewnie zacznie mnie szukać.. Albo gorzej, wpadnie w szał. Wiem, że rzadko to się zdarza, ale mimo to, cholernie nie lubię, kiedy się to dzieje. Wtedy jest taki... Taki big brother, którego wszyscy się boją.
   Nie powinnam chyba o tym myśleć, zwłaszcza, że na razie nie mam ochoty na powrót.
  Taksówkarz wysadził mnie, jak wcześniej go poprosiłam, w pobliżu La Palmy. Był to lokal rozrywkowy, często zbierali się tam ludzie z różnych szkół. Teraz właścicielami są tam jacyś Argentyńczycy.
   Słyszałam już z daleka muzykę, która wydobywała się z wewnątrz.
 Ludzi przybywało, podjeżdżali samochodami, limuzynami i nie wiem czym jeszcze, przychodzili gromadami.
 Próbowałam się wtopić w tłum.
  Żeby wejść do środka, musiałam najpierw stać przez chwilę w kolejce. Aż w końcu ktoś nas wpuścił. I to było zbawienie dla mnie, bo miałam wielką ochotę na dobrego drinka.
   Tu mnie ktoś popchnął, tu uderzył łokciem prosto w bok. Czułam się, pośród tańczących i pijących, jak wśród jakiegoś stada bydła.
   Aż znalazłam wygodne, odseperowane od dużej ilości ludzi miejsce. Przy okazji zamówiłam sobie brandy.
  Zaczęłam się niepewnie rozglądać. Jednak nie mogłam tego okazywać. Nie chciałam sprawiać wrażenia, jakiejś przyzwoitki, co nigdy na żadnej imprezie nie była. Czysty spokój.
  Po paru łykach normalnie się rozluźniłam. Obok mnie na kanapie siedziała jakaś para, obściskująca się. Spojrzałam na nich z lekkim obrzydzeniem, po czym spojrzałam z powrotem w siną dal, w stronę ludzi.
   Stanął obok mnie jakiś chłopak. Przyznam szczerze, zmierzyłam go tylko szybko wzrokiem i wróciłam do poprzedniej czynności. Co dziwniejsze, w tym hałasie nawet zdołałam słyszeć jego głos. Zamawiał drinka. Widocznie coś ze mną musiało być już coś nie tak.
   Zaczęło się. Zakłady- kto zdoła wlać w siebie więcej tej nocy. Starsi koledzy, którzy uzupełniali wciąż zapasy w alkoholu, właśnie do każdego stolika przynieśli parę butelek alkoholu. Podeszłam do jednego ze stolików.
-Robicie zakłady? - spytałam. Dobrze wiedziałam, że tak było, ale żeby nie zapeszyć, po prostu grzecznie zadałam pytanie.
-Tak, dosiadasz się do nas czy odpadasz? - odpowiedziała mi jakaś dziewczyna, mniej więcej w moim wieku, ubrana dosyć skąpo. Siedziała na przeciw mnie.
-Dosiadam się, nie mam nic do stracenia.
   Kiedy patrzyłam, jakim dzikim sposobem dosłownie wlewali sobie alkohol do gardła, ogarnęła mnie dziwna myśl... Co ja właściwie tu robię? To było zupełnie nie w moim stylu.
-Nie powiedziałaś nam, jak masz na imię. - usłyszałam. Dziewczyna na pewno zwracała się do mnie. Spojrzałam na nią i zmrużyłam oczy. Miałam coraz gorszy wzrok przez ilość alkoholu przeze mnie spożytą.
-Ja? Ja jestem Juliet. Niektórzy mówią mi Julie albo Julietta, ale ja wolę Juliet. 
-Dobrze więc, Julie, masz ochotę na body shots? Zakłady?


-Wcześniej tego nie robiłam, wiecie.. Na czym to w ogóle polega? - spytałam. Wiem, moje pytanie mogło ich wszystkich rozśmieszyć do łez, ale było wręcz przeciwnie, tylko parę osób w tle zaśmiało się pod nosem.
-Pijesz ile wlezie, a jak już nie wytrzymujesz, pasujesz. Proste? To wyścig dla najlepszych. Pojedynek nawalonych świń.  - kontynuuowała dziewczyna, z którą rozmawiałam.
-To mało kobiece.  - prychnęłam z lekkim obrzydzeniem.
-Czyli pasujesz?
-Nie powiedziałam tego.  - żachnęłam się. Wiem, że to nie był najlepszy pomysł, ale trzeba się bawić. Jestem młoda, wolna i dzika.
    Tak, piłam. Całą noc po prostu wlewałam w siebie alkohol, jakbym była uzależniona. Uzależniona od picia, jakbym nie mogła bez tego żyć. Szklanka za szklanką. Próbowałam różnych mieszanek. Ulubioną okazał się moët & chandon, francuski szampan połączony z whiskey. Bardzo wikwintnie.
    Spojrzałam na telefon. Miałam trzy nieodczytane wiadomości, ale co prawda, byłam zbyt pijana, żeby tak bardzo się nimi przejąć. Były od Ashtona.

02.34 A.M.

Julie, gdzie jesteś?

02. 45 A.M.

Julie odbierz telefon!!!

    Tej trzeciej nie odczytałam. Sprawdziłam, ile razy dzwonił do mnie. Tylko dwa. Wiedziałam, że i tak mam kłopoty, ale nie psułam sobie nastroju. Po prostu wyłączyłam się.
  
-Hej malutka, zatańczysz? - spodziewałam się, że nie było to do mnie, więc nie odzywałam się. Jednak zaraz poczułam zimny oddech na karku i głos mówiący, a raczej szeptający prosto w moje ucho słowa "proszę". Odwróciłam się bez żadnej nieporządanej reakcji. Zwyczajnie nie zrobiło to na mnie dużego wrażenia.
-Raczej nie.. Ja.. Nie jestem w tym dobra. - potrafiłam tańczyć, nawet nieźle ruszałam się na parkiecie, ale gdy tylko na niego spojrzałam, od razu wziął mnie wstręt. Był to facet przed pięćdziesiątką, wysoki, długie niedbało ułożone włosy i nieprzyjemny zapach z ust. Ubrany w jakąś starą, skórzaną kurtkę przetartą na łokciach. Coś strasznego.
    Wiem, że nieładnie jest oceniać książki po okładce, tak jak to ja oceniłam tego gościa po wyglądzie, ale jego zachowanie mówiło samo za siebie. Już stojąc do niego tyłem czułam, że mam do czynienia z kimś nieprzyjemnym. Ohyda.
   Nieuprzejmnie jest tak odmawiać, skoro rozmówca mnie prosi, p r o s i  do tańca, to nie powinnam odmówić. Ale ja nie umiem. Może to "proszę", to była tylko gra wstępna. Zaczęło się od uprzejmego "proszę" wypowiedzianego w moje ucho. Nie, nie ma mowy. Nie ufam jeszcze tak ludziom. Zwłaszcza takim ludziom.
-Słuchaj mała dziwko, nie wydaję kasy na próżno. - o nie, tego już było za wiele. Postanowiłam, że tym razem podaruję sobie odezwę, bo może się to źle skończyć. Po prostu się odwróciłam, ale on złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie.


______________________________________________________________

Witam witam witam, wielkie dubstep intro w tle! 
To już moje kolejne ff, ciągle próbuję się wybić, myślę, że tym razem trafię z fabułą idealnie.

Podczas pobytu w szpitalu się napisałam sporo i myślę, że nie zmarnuję tego :)

4 komentarze:

  1. Ja cie ale sie zaczelo no cos czuje ze dobrze zrobilam obserwujac ten blog juz nie moge sie doczekac dalszej akcji

    OdpowiedzUsuń
  2. Początek, a tu już takie emocje O.o
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ale trochę chaotycznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie się zapowiada ^^
    Jak będzie kolejny rozdział, to napisz, czy coś...
    @LovMyFood

    OdpowiedzUsuń

Dodaj komentarz jeśli to czytasz, będzie mi miło! Kocham cię <3